Rano budziki były nieprzejednane. Każdy z nas miał je nastawione na 6:30 i nie dało się wynegocjować ani jednej drzemki. Wstaliśmy więc, zwinęliśmy namioty i zaczęliśmy przygotowania do dalszej drogi, tzn. mycie, śniadanie, spakowanie kanapeczek (przygotowanych przez mamę Michała, za co również dziękujemy!). Myślę, że zdjęcia najlepiej pokażą poranną sytuację:
fot. Samowyzwalacz
fot. Marcin
fot. Marcin
fot. Michał
Nie zapowiadało się, żeby pogoda chciała nas rozpieszczać, słońce tego dnia nie miało nas opalać. Mimo to, było dość ciepło i przyjemnie (idealnie na krótki rękawek jak dla mnie).
Spakowani ruszyliśmy na spotkanie przygodzie.
KOŁOBRZEG - ŁAZY czyli lekko, łatwo i przyjemnie
Pierwsze dwa odcinki (ok 50 km) pokonaliśmy bardzo szybko, bez większego wysiłku. Trasa prowadziła ścieżką rowerową w bardzo dobrym stanie, więc nawet jadąc dość szybko nie męczyliśmy się specjalnie. Jadąc mogliśmy spokojnie podziwiać z jednej strony morze, a z drugiej lasy, bagna i pola. Trzeba było tu uważać jednak na różne stworzenia, które chciały wlecieć nam pod koła, takie jak wiewiórki, psy, czy ludzie. Przy okazji nauczyłem się, że widząc rodzinę z dzieckiem, należy zwracać uwagę nie tylko na szkraby, ale także na ich rodziców, bo widząc "zagrożenie" potrafią niespodziewane decyzje. Na szczęście mimo, że stworzenia te bardzo chciały zostać rozjechane, udało nam się tego uniknąć.
Pierwszy postój kanapkowy był w Gąskach przy latarni morskiej. Zeszliśmy na plażę, ale wiatr był na tyle silny, że ciężko było tam wytrzymać. Zostali tam tylko najtwardsi zawodnicy, którym było to niestraszne. Nawet ratownicy uciekli ze swoich budek, by grabić piasek przy wydmach. Po krótkiej rozmowie z nimi i kilku zdjęciach ruszyliśmy dalej.
fot. Karol
fot. Karol
fot. Marcin
fot. Karol
Trasa Mielno - Gąski, prowadząca między Bałtykiem, a jeziorem Jamno, była również bardzo przyjemna. Ok. 12:00 mieliśmy kolejną przerwę kanapkową i szacowaliśmy, że do Darłówka dojedziemy za ok 30-40 minut, a obiad planowaliśmy w Jarosławcu. Myliliśmy się...
ŁAZY - DARŁÓWEK czyli zapiaszczone łańcuchy
Od samego początku trasa ta wydała nam się podejrzana. Nie mówię tu o braku ścieżki rowerowej. Nie było nawet ścieżki w lesie, którą dałoby się jechać. Był piach. Dużo piachu.
Nie zniechęciło nas to. Przecież trasa ta została oznaczona w naszym przewodniku rowerowym, więc to pewnie tylko kilka pierwszych metrów. Pewnie gdybyśmy przeczytali opis: "co prawda trzeba prowadzić rower przez 10 km przez piach, ale jak w połowie drogi się wniesie rower na górę i jest ładna pogoda to widok jest ładny..." to wybralibyśmy się naokoło, ale kto by czytał instrukcje w dzisiejszych czasach ...
Zatem wzięliśmy się za pchanie naszych obładowanych rowerów. Licznik pokazywał zawrotne 5 km/h, a pedał co chwilę zahaczał o nogę. Dodatkowo wiatr, który chciał nas zdmuchnąć, nie ułatwiał wcale zadania. Myślę, że był to najtrudniejszy odcinek na całej trasie.
fot. Marcin
fot. Marcin
Po dwóch godzinach (ok. 14:00) dotarliśmy do Darłówka na upragniony obiad.
DARŁÓWEK - JAROSŁAWIEC czyli slalom między koparkami
Pokrzepieni obiadem mogliśmy pojechać dalej. Musieliśmy podjąć trudną decyzję, czy jechać między morzem, a jeziorem, czy też przelecieć na około. Z pomocą przyszło Google Maps, które pokazało, że krótsza droga wygląda dobrze. Płyty co prawda nie były co prawda tak dobre jak droga rowerowa, ale w porównaniu do piachu to "ale luksusy"* Chcieliśmy w miarę możliwości unikać asfaltu, więc wybraliśmy tę opcję.
Czekała nas jednak niespodzianka. Okazało się, że droga jest w remoncie. Nie było to jednak dobrze oznaczone, więc uznaliśmy, że pewnie tylko pierwszy kawałek. Postanowiliśmy pojechać kawałek równolegle i dołączyć do drogi nieco później. Za każdym razem witały nas tabliczki "Zakaz Wstępu", więc dzielnie przemierzaliśmy równoległą ścieżkę w lesie. Do czasu, gdy się skończyła...
Znaleźliśmy się w położeniu, gdzie powrót oznaczał godzinę w plecy, a jedyna droga była zamknięta dla ruchu rowerów, a otwarta dla ruchu koparek. Dodatkowo wejście na nią prowadziło po kamieniach. Wnosząc rower, nie trudno było o złamanie/ zwichnięcie/ skręcenie kostki. Mieliśmy nadzieję, że trasa niedługo się skończy, a robotnicy przymkną na nas oko. Udało się! Żadnego z nas nie przejechała koparka (musieliśmy schodzić na kamienie, gdy koło nas przejeżdżały, a nawet wymijały), nikt nas nie wyrzucił, ani nikt z nas nie skręcił sobie kostki.
fot. Karol
Po zjeździe z tej trasy dotarcie do Jarosławca było już czystą formalnością. Czuliśmy jednak, że na tym odcinku spaliliśmy cały obiad, a przed nami jeszcze 30 km.
JAROSŁAWIEC - USTKA czyli jak rozwalić starą Ładę
Trasę z Jarosławca do Ustki można przebyć na dwa sposoby. Albo z wyprzedzeniem napisać maila do jednostki wojskowej i przejechać krótszą, przyjemniejszą trasą, albo wpaść na ten pomysł dzień przed wyjazdem i nie mieć na to czasu. Zdecydowaliśmy się na drugie rozwiązanie. Jazda asfaltem pozwoliła nam na nadrobienie średniej prędkości, nie była jednak przyjemna. O tej godzinie jednak (ok. 18:00) chcieliśmy tylko jak najszybciej znaleźć się na miejscu, żeby nie rozbijać namiotu po ciemku.
Na trasie nie zdarzyło się nic ciekawego. Za to na postoju...
Postanowiliśmy się zatrzymać ok. 10 km od Ustki na przystanku autobusowym. Zjedliśmy czekoladę, draże i baton i mieliśmy ruszać w dalszą drogę, gdy z pobliskiej szopy wyskoczyła stara Łada (lub coś podobnego). Słowo wyskoczyła pasuje tu idealnie. Pięciu młodych kolesi postanowiło dobić stary samochód jeżdżąc po drzewach/ krzakach/ kamieniach dookoła naszego przystanku. Kilka razy byli blisko przygrzania w nasze schronienie, więc musieliśmy szybko stamtąd się zwijać. Udało się to zrobić, kiedy kilku z nich wysiadło i musiało zamknąć drzwi z buta (nie domykały się po uderzeniu w drzewo).
fot. Marcin
Dalej niepokojeni mogliśmy dotrzeć do naszego celu: Ustki.
USTKA czyli czas spać
W Ustce zatrzymaliśmy się przy biedronce w celu zrobienia zakupów i znalezienia noclegu. Nocleg jednak postanowił znaleźć nas sam i to w bardzo korzystnej cenie (20 zł/os). Tę noc mogliśmy przespać zatem w łóżku.
Ok 21:00 dołączył do nas Wojtek, który z powodu dręczącej go tydzień wcześniej choroby i natłoku pracy nie mógł z nami ruszyć w czwartek. Co ciekawe nauczyliśmy się, że przy umawianiu się pod biedronką należy założyć, że w danym mieście może być więcej niż jedna :)
Po przyjeździe Wojtka, zjedliśmy kolację, wypiliśmy po browarku i poszliśmy spać.
Podsumowanie dnia I
Trasę dnia I najlepiej pokazuje przebieg zarejestrowany przez GPS Karola:
Inne części relacji:
Część III - Zapiaszczone łańcuchy - piachem i koparką czyli dzień pierwszy
Relacja Karola:
* zob. Four Yorshireman
ooo tak, czekałem na kolejną część :) ale to błędne koło - nienasycony czekam dalej :)
OdpowiedzUsuń