czwartek, 21 sierpnia 2014

Przemierzając Wielkopolskę - Geneza

GENEZA
                 
Rok temu grupa mężnych śmiałków pokonała nadmorską trasę Kołobrzeg – Hel podczas wyprawy nazwanej ZapiaszczoneŁańcuchy. Pewnie niektórzy z Was wiedzą, że takie wydarzenie zostawia na kruchej ludzkiej psychice trwały ślad, więc jeszcze dobrze nie wróciliśmy, a już knuliśmy gdzie by tu dalej pojechać. 

Pierwszym pomysłem była trasa Odra-Nysa po stronie niemieckiej. Po wielu naradach, negocjacjach i uczonych dysputach zdecydowaliśmy się na bardziej lajtowy pomysł – Parki Krajobrazowe Wielkopolski. Trasa zakładała ok. 60 km dziennie, opalanie i drinki z palemką. Były mapy z dokładnie wyznaczonymi szlakami i noclegami. W porównaniu z zeszłorocznym pchaniem przez 10 km przez piach zapowiadało się luźno. Ale czy tak było?

W trasę tę wybraliśmy się w składzie z zeszłego roku powiększonego o liczne grono nowych zapaleńców zwabionych naszym poprzednim sukcesem. A raczej byłoby powiększone, gdyby wszystkim pasowało. Ale nic to. Za rok na bank się uda. W sumie nie powinno się zmieniać zwycięskiego składu.


Od lewej: Karol, Mateusz, Marcin, Michał, Wojtek
fot. Karol

Potrzebna była jeszcze epicka nazwa wyjazdu. Chcieliśmy nawiązać do poprzednio-rocznej (stąd pomysł na "Zabłocone Łańcuchy"), ale Inżynierowie na Pedały 2014 jakoś bardziej chwyciła w tym roku. Tak czasem bywa.

SEZON PRZYGOTOWAWCZY

W tym roku mam zdecydowanie bliżej do pracy niż w zeszłym, więc same dojazdy nie dawały mi takiego przygotowania jak poprzednio. Trzeba było przedsięwziąć pewne kroki w celu zbudowania formy. 

Raz w tygodniu po pracy z Mateuszem uderzaliśmy na rowerach w różne rejony Poznania. Udało nam się odkryć dzięki temu kilka naprawdę fajnych tras, które mogę Wam spokojnie polecić.

Najczęściej uderzaliśmy na Strzeszynek, Kiekrz ze względu na mały dystans jaki mamy z naszej pracy. Trasa jest fajna jeśli chodzi o liczbę kilometrów, fajne widoki i przyjemne drogi. Po objechaniu Kiekrza wracamy przez Strzeszynek na Rusałkę i Sołacz. Po przejechaniu zaledwie 40 km mijamy cztery jeziora, a sporą część trasy jedziemy drogami/ szlakami rowerowymi.

Srebrny medal ulubionych szlaków przyznaliśmy trasie na Jezioro Swarzędzkie. Jedziemy przez Maltę, Staw Olszak, Browarny, Młyński i Antonienk. Następnie objeżdżamy Jezioro Swarzędzkie i wracamy z powrotem. Razem z dojazdem z pracy i do domu wychodzi mi ok. 50 km. Rewelacyjna trasa z super widokami. Spokojnie mogę polecić każdemu.

Absolutnym czempionem jest jednak dojazd do Puszczykowa. Jedziemy ścieżką wzdłuż Warty, która jest wręcz genialna. Wąska, kręta ze wspaniałym widokiem na rzekę. Jedyną trudnością, jest przejazd przez piaszczystą drogę, która przywodzi na myśl Diunę. Kilka razy musiałem zsiąść z roweru, żeby sprawdzić czy nie zaatakuje nas Czerw Pustyni. Poza tym większość czasu jedzie się przyjemnym leśnym duktem.

Po przejechaniu tych wszystkich tras na liczniku miałem ok. 1200 km (licząc od początku roku), co dało niezły wynik i wróżyło dobrze na nadchodzący wyjazd.


PAKOWANIE

Ze względu na to, że upłynniłem Rometa (zwanego również Czołgiem), a nabyłem zupełnie nowe cudo, musiałem kupić nowy bagażnik. Dodatkowo chciałem wyposażyć się w nowy śpiwór – taki, który nie będzie zajmował mi całej kieszeni w sakwie. Termin dwóch dni przed wyjazdem wydawał się najbardziej rozsądny na takie rzeczy. O dziwo obie te rzeczy dostałem od ręki, więc mogłem być spokojny. 

Po założeniu bagażnika z objuczonymi sakwami mój rower dostał jakieś -15 do lansu. Z dodatnich punktów pozostały jedynie punkty ciężaru. I to całkiem sporo. Jego masa zaczynała niebezpiecznie zbliżać się do masy zeszłorocznego Czołga. Pewnie nie powinienem był brać mojego zapięcia, które zapewne wcześniej służyło do przywiązywania najbardziej rozjuszonych byków na całym pastwisku. 

Niemniej jednak, niewzruszony tym, nie chciałem* nic zmieniać. Przygoda nadciągała.

fot. Ja

*Czyt. Nie chciało mi się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz