wtorek, 2 września 2014

Przemierzając Wielkopolskę - Konińskie perełki czyli dzień trzeci

KAWUSIA


W niedzielę wstaliśmy zdecydowanie wcześniej niż poprzedniego dnia. Mieliśmy do pokonania kolejne 50 km (wg map, a jakże), a pociąg odjeżdżał ok. 17:00. Żwawo zwinęliśmy obozowisko, zjedliśmy resztki naszego prowiantu - które mogły wystarczyć jedynie na dotarcie do najbliższego spożywczaka i szykowaliśmy się do odjazdu. Chwilę później przyszedł właściciel ośrodka i ku naszemu zdziwieniu (przypominam, że spaliśmy tam za darmo) zaproponował nam kawę. Była to już druga moja kawa w tym roku, więc pomyślałem, że muszę nieco przystopować. Co za dużo to nie zdrowo.

Niemniej kawa była bardzo smaczna i była zapowiedzią dobrego dnia.


PYZDRY

Wyruszyliśmy ok. 8:30 z poczuciem, że są na tym świecie jeszcze dobrzy ludzie. Może nie ma ich wielu, ale  jednak są. My zaś pragnęliśmy się nasycić, a pobliska miejscowość o nazwie kojarzącej się z Janosikiem zwiastowała sklep z jedzeniem. Droga była dość spokojna, przyjemna, więc szybko łyknęliśmy 10 km. Same Pyzdry przywitały nas psami wielkości konia* śpiącymi przy drodze. Wzdrygnąłem się, gdy je zauważyłem, jednak te chyba już wcześniej zjadły innego rowerzystę, więc nie były nami zainteresowane. 

Odbiliśmy przy kościele do centrum i poszukaliśmy czegoś do zjedzenia. To znaczy, chłopaki poszukali. Ja skupiłem się na strawie duchowej i zrobiłem kilka zdjęć moim ulubionym Startem. Uliczki przywodziły na myśl włoskie miasteczka i nie mogłem się powstrzymać przed wyciągnięciem aparatu. Nasyciwszy duszę postanowiłem napełnić również żołądek. 

Oczywiście okazało się, że pieczywo nie dotarło jeszcze do sklepu i oczywiście ich samochód podjechał tuż po naszych zakupach. Ja poszedłem tradycyjnie w jabłka, rogaliki i batony. Karol postanowił wypróbował hot-doga do samodzielnego montażu, który ponoć był nie najgorszy. Pewnie podgrzany byłby lepszy, ale w trasie nie można wybrzydzać. Po śniadaniu ruszyliśmy raźno w dalszą drogę.


WAŁY PO RAZ DRUGI

Zaraz po wyjeździe z miasta wróciliśmy na wały. Początkowo nie były one zbyt przyjazne ze względu na okoliczne rośliny smagające nas po nogach. Na szczęście nie trwało to długo i mogliśmy się swobodnie cieszyć widokiem na Wartę. Skorzystaliśmy więc z owego widoku żeby strzelić sobie grupową fotkę. Skorzystaliśmy też z roweru Mateusza jako statywu, więc spostrzegawczy czytelnicy dostrzegą na zdjęciu jedynie cztery. Mniej spostrzegawczy tego nie zauważą.

fot. Karol

KU KONINOWI

Wały pożegnały nas w okolicach Białobrzegu Ratajskiego, zaczął się natomiast asfalt. Tempo było przyzwoite, a droga niezbyt ruchliwa. Jedynie wysoka temperatura mogła zaburzyć tę sielankę. Ale nie zaburzyła. 

Czasu było sporo. Pit-stopy wypadały mniej więcej co 10 km, więc nie przemęczyliśmy się zbytnio. Z ciekawszych miejsc minęliśmy Zagórów, który przywołał nostalgiczne wspomnienia u Michała oraz Rzgów, w którym odbywały się akurat Kolorowe Jarmarki. Zbliżające się widmo niechybnej pizzy skłoniło nas do niezatrzymywania się na nich i popędzenia ku przeznaczeniu.

MIASTO DOZNAŃ

W mieście upał dawał się jeszcze bardziej we znaki niż na trasie. Paliło wręcz niemiłosiernie. Żeby nie narażać się na dalsze spieczenie postój zdjęciowy nad Wartą ograniczyliśmy do minimum i popędziliśmy do znalezionej w internecie pizzerii. Wojtek był optymistą: "na pewno jest nieczynna". Nie zważając na te słowa dotarliśmy pod wskazany adres, który okazał się garażami pośrodku niczego. Na szczęście znaleźliśmy nr telefonu do owego przybytku i wypytaliśmy o drogę. Po udzieleniu szczegółowych instrukcji, jak tam dojechać dowiedzieliśmy się, że w sumie to mają remont i sprzedają tylko na wynos. Punkt dla Wojciecha.

Na szczęście w Koninie działa więcej niż jedna pizzeria i nawet była ona niedaleko. Niestety zanim dokonaliśmy zamówienia przyplątała się miejscowa alkoholiczka w poszukiwaniu 2 zł, tudzież małego browarka. Uraczyła nas przy tym historią swojego życia, z której jedna połowa była zmyślona, a druga była kłamstwem.
Smak i zapach pizzy pozwolił nam szybko zapomnieć o owym incydencie. Do pociągu było jeszcze sporo czasu, więc pojechaliśmy szukać chłodu w cieniu pobliskiego parku.



Udało nam się znaleźć źródełko wody w postaci węża przerobionego na fontannę do schładzania ludzi. Zanim strażacy zwinęli swój sprzęt, skosztowaliśmy trochę ochłody. Później Wojtek zarządził relaks w parku. Każdy miał za zadanie poleżeć i porelaksować się przez pół godziny przed pociągiem. Na tym etapie Konin również nie zawiódł, ale tę przygodę Karol opisał na tyle barwnie, że nie zamierzam nawet próbować konkurować. 

Tak czy owak, nastał w końcu czas na pójście na peron.

KOLEJOWO

Ostatnią niemiłą przygodą, która nas spotkała było nasze PKP. Pani konduktorka wysłała nas na koniec pociągu, natomiast pan konduktor na początek. Dodatkowo opieprzył nas za to, że śmieliśmy kupić bilety na rowery, skoro w składzie nie ma na nie miejsca. Moja wrodzona dobroć kazała mi poszukać innych określeń na tego pana niż cham i prostak. Jednakże w tym przypadku szukałem, a nie znalazłem.





Przydział incydentów na ten dzień zakończył się wraz z opuszczeniem stacji Konin. Dalsza podróż mijała spokojnie, tory znikały za horyzontem i już po godzinie byliśmy na dworcu w Poznaniu.

YOU SHALL NOT PASS

Poznań powitał nas nieco chłodniejszą pogodą i wielką burzową chmurą. Nie traciliśmy więc wiele czasu na pożegnania i każdy ruszył żwawo w swoją stronę. Chmura robiła się coraz większa i coraz bardziej zwiastowała potężną ulewę. Starałem się wykrzesać z siebie resztki sił, żeby jak najszybciej znaleźć się pod bezpiecznym dachem. Dawałem z siebie wszystko, choć przysięgam, że słyszałem jak wiatr krzyczał do mnie "You shall not pass!". 
Tym razem jednak szczęście uśmiechnęło się do mnie, a ulewa wyczekała, aż wejdę do mieszkania. 

I tyle. Wycieczka dobiegła końca...

PODSUMOWAŃ CZAS

Przez trzy dni zrobiliśmy ok 280 km (licząc z dojazdem z i do dworca w Poznaniu). Trasy były bardzo przyjemne, a noclegi minęły pod znakiem wesołych rozmów przy piwku. Było też trochę przygód w postaci krów, dresów, przejazdów przez tory, ucieczek przed leśniczym, i innych takich. Wróciliśmy nieco zmęczeni, nieco spieczeni, ale radośni. 

W całej tej sielance jedno pytanie nie daje mi jednak spokoju. Gdzie jedziemy za rok?



INNE CZĘŚCI RELACJI:


RELACJA KAROLA :

Stara Gwardia na szlakach nadwarciańskich



* no, może MINIMALNIE przesadziłem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz